Rejestracja i informacja: 71 747 77 77

Baza wiedzy dla pacjenta

Korzystaj z bazy na bieżąco!

Napisz do nas
17/10/2024

Hulajnoga – moja historia życia jako pacjenta dializowanego

Wierzymy, że opowieść Pana Macieja, pacjenta dializowanego w stacji dializ DaVita–Mangalia w Warszawie, pomoże innym pacjentom oraz ich bliskim w odpowiednim podejściu do choroby i przejęciu kontroli nad swoim życiem i zdrowiem we właściwym czasie oraz obudzi nadzieję, że można dobrze żyć z przewlekłą chorobą nerek i w symbiozie z leczeniem dializami.

20230608-copy-2.png 

Przed dializą – historia jedynej nerki

Pierwsze objawy choroby układu moczowego ujawniły się, gdy miałem kilkanaście lat. Odkładające się złogi dokuczały mi często, ale mijały samoistnie. Dopiero mając 32 lata, po kolejnym ataku bólu, dowiedziałem się, że mam tylko jedną nerkę. Pomyślałem wtedy: jak długo można żyć z jedną nerką? A co będzie, jeżeli nie będzie mogła już pracować? Ukochana żona i trzy córeczki na utrzymaniu, a ja mam problem.

Kilkanaście lat później okazało się, że na nerce pojawiła się torbiel, a na prostacie rak.

Ale to był dopiero początek moich kłopotów zdrowotnych.

W 2014 roku poddałem się zabiegowi CyberKnife, aby usunąć raka prostaty.

Chorą nerkę kontrolowałem co trzy miesiące u nefrologa. Niestety, sześć lat później badanie USG wykazało raka złośliwego jasnokomórkowego nerki. Byłem w szoku! Lekarze zalecali mi natychmiastowe usunięcie nerki! Czułem się jeszcze dobrze i postanowiłem spróbować innych metod: embolizacji i termoablacji – małoinwazyjnych i bezoperacyjnych. Niestety, żaden z zabiegów nie poprawił mojej sytuacji.

Strach przed życiem bez nerki, operacją i pobytem w szpitalu powodował we mnie blokadę: nie pójdę do szpitala i nie dam sobie nic zrobić. Odmawiałem również konsultacji u urologa. Jedyne, co dopuszczałem, to usunięcie guza metodą endoskopową z pozostawieniem zdrowej części nerki. Taki stan trwał ponad cztery lata. Żona wraz z córką szukały dla mnie ratunku, konsultując mój stan u wielu lekarzy, zazwyczaj bez mojej wiedzy. Diagnoza była jednoznaczna: usunięcie całej nerki z „zapasem” podczas otwartej operacji.

Przyszedł COVID-19, więc tym bardziej nie widziałem siebie w szpitalu. Stan mojej nerki kontrolowała doktor nefrolog, która przy każdej wizycie wypisywała mi skierowanie do szpitala na operację w trybie pilnym. Opowiadała o konieczności dializowania po operacji, o wpływie dializ na życie, o potrzebie wcześniejszego wytworzenia przetoki, o dobrych rokowaniach przy interwencji chirurgicznej, a nawet o możliwościach przeszczepu…  Bardzo emocjonalnie przeżywała każdą wizytę i próbowała wszelkich metod, aby skłonić mnie do operacji. Po dwóch latach odmówiła mi opieki i dalszych wizyt, mówiąc, że w żaden sposób nie może wziąć odpowiedzialności za moje życie.

Żona nalegała na operację. Ponieważ odmawiałem, żyła w coraz większej desperacji. Potem desperacja rozciągnęła się na całą rodzinę: trzy córki z mężami i siódemkę naszych wnuków. Wnuki dorastały w cieniu mojej choroby. Żona, a potem córki zaczęły ciosać mi kołki na głowie przy każdej okazji. Byłem niewzruszony: nie chcę słyszeć ani o chorobie, ani o operacji.

Aby stłumić czarne myśli, kupiłem nowy, większy TV oraz elektryczną hulajnogę. I żyłem dalej w nadziei, że nic złego mnie nie spotka.

Dopiero gdy stwierdziłem, że ubyło mi 30 kg i z miesiąca na miesiąc czuję się gorzej, zapaliła mi się czerwona lampka. W styczniu 2022 roku badania krwi wykazały hemoglobinę na poziomie 6,2 g/dl. Pojawiły się krwiomocz i koszmarnie bolesne zatrzymywanie moczu. Wielokrotne poszukiwanie pomocy na SOR-ze, wzywanie pogotowia, pobyty w szpitalach prywatnych i NFZ, transfuzje krwi. Kiedy hemoglobina osiągnęła 4,2 g/dl, po tygodniu od ostatniej transfuzji, sytuacja zrobiła się krytyczna. Lekarz stwierdził, że przy takiej hemoglobinie pacjent zazwyczaj już nie żyje. Również sprawność nerki była katastrofalna: kreatynina powyżej 5, a mocznik i kwas moczowy kilkakrotnie przekraczające normy.

Było bardzo, bardzo źle, a ja leżałem w domu pod kroplówkami z cewnikiem, opiekowały się mną pielęgniarki z hospicjum onkologicznego. Ledwo przytomny, chyba pogodzony z losem, z dniami przesuwającymi się za oknem, cierpiący. I chyba trochę zły na nieudolność i znieczulenie w kolejnych szpitalach, na kolejnych SOR-ach, gdzie bardzo długo i w niekomfortowych warunkach czekałem na doraźną pomoc. Wtedy jeszcze moja decyzja co do operacji była na nie. Żaden z lekarzy nie przekonywał mnie wówczas, bym poddał się operacji, nikt nie podjął takiego trudu. Skoro pacjent chce umierać, ma prawo do takiej decyzji.

Żona miała inne zdanie. Wcześniejsze łagodne przekonywania w miarę postępu choroby zamieniły się w awantury: „Chcesz umrzeć? Zostawić mnie samą? Nie chcę i potrafię żyć bez ciebie!”. I płakała. Kobieta, która przed laty powiedziała sobie, że nikt nie zobaczy w jej oczach łez.

A ja ciągle zdecydowany byłem umrzeć. Dlaczego? Niezdolność do podjęcia wysiłku? Niezdolność do podjęcia walki o swoje życie? Strach przed jeszcze większym cierpieniem? Może depresja? Może lęki z dzieciństwa? A może strach przed dializą?

Ostatnie życzenia imieninowe, które na wideo nagrały mi wnuczki, rozłożyły mnie na łopatki. Płakałem przy każdym wypowiadanym słowie. Cała siódemka smyków, od 4 do 17 lat, była przerażona i świadoma, że za chwilę stracą dziadka. Kto będzie siedział w fotelu i grał z nimi w gry komputerowe? Czy to możliwe, aby na niedzielnym obiadku u babci nie było dziadka? Dzieci nagrały prośby i błagania, aby dziadek został jeszcze z nimi i zdecydował się na operację.

Zrozumiałem, że jestem bardzo ważną częścią rodziny, opoką dla dzieci, fundamentem. Przecież wszystkie wnuki w wieku żłobkowym lub przedszkolnym, w mniejszym czy większym stopniu, bywały pod naszą opieką. Jak pusty będzie dla nich ten świat beze mnie.

Zrozumiałem, jaki wpływ na całą rodzinę ma moja choroba.

I wtedy zachciało mi się żyć. Nie dla siebie, dla nich wszystkich. Zapragnąłem kolejnych niedzielnych obiadów z rodziną, wspólnych świąt, ubierania choinki, kupowania prezentów i gry na konsoli z wnukami oraz, co najważniejsze, wspólnych śniadań z ukochaną żoną.

Zacząłem wysyłać sygnały, że być może zgodziłbym się na operację.

Niestety, transfuzje były coraz częstsze, a rokowania coraz gorsze.

Żona wraz z córką rozpaczliwie szukały szpitala, w którym podjęto by się operacji, jednak wszyscy lekarze odmawiali.

W końcu stał się cud. Zalazł się lekarz, który podjął się tego trudnego zadania. Wyraziłem zgodę na zabieg i w kwietniu 2022 roku po kilkugodzinnej operacji usunięto mi nerkę. Przed operacją założono mi cewnik.

I tak zostałem pacjentem dializowanym

Rozpoczął się nowy etap w moim życiu.

Pożegnałem się z rakiem, z niewydolną nerką, przy okazji ze śledzioną i częścią nadnercza.

Pożegnałem się również z problemami związanymi z niewydolnością nerki, ponieważ od tej pory funkcję nerki przejęła tzw. sztuczna nerka.

Nastała epoka leczenia nerkozastępczego, czyli epoka dializ.

 

Epoka dializ – początki

Jeszcze będąc w szpitalu, zarezerwowałem sobie miejsce w stacji dializ DaVita przy ul. Mangalii 4 w Warszawie.

W ciągu czterech lat kontroli u doktor nefrolog polecano mi właśnie tę stację. Już dwa lata wcześniej żona zapoznała się z warunkami, w jakich odbywa się tam dializa i nawiązała kontakt z lekarzem kierującym stacją. Wiedziałem więc jakie są warunki lokalowe, w jaki sposób przeprowadzane są zabiegi. W porównaniu do stacji dializ w szpitalu było dyskretnie, komfortowo i przytulnie.

Informacja o nieuchronności dializ wisiała nade mną od kilku lat, ale kiedy do niej doszło, potraktowałem ją jako coś dobrego – jako szansę na dalsze życie. Coś, co pozwala mi żyć dla najbliższych.

Jeszcze przed pierwszą dializą lekarz zapoznał się z historią zasadniczej choroby i z moimi zdrowotnymi potrzebami, w tym z innymi chorobami.

Zespół w ośrodku przygotował mi stanowisko i bardzo starannie omówił sposób i zakres leczenia.

Zostałem pouczony o konieczności dostosowania trybu życia i diety do możliwości leczenia, jakie daje dializa. Szkolenie przeszła również moja żona.

Przez pierwsze miesiące lekarz starannie kontrolował odpowiedź mojego organizmu; dostosował leki do mojego stanu zdrowia, ustalił ilość filtrowanej krwi, przeanalizował wszystkie aspekty wpływu dializ na moje zdrowie.

 

Kontrola lekarska

W stacji DaVita jestem pod stałą kontrolą lekarską i pielęgniarską, a w razie konieczności jestem kierowany do lekarzy specjalistów.

Mam pełne zaufanie do lekarzy i pielęgniarek w stacji; bardzo kompetentnie i życzliwie reagują na moje problemy. Jestem pod dobrą opieką!

 

Kłopoty z cewnikiem

Początkowo byłem dializowany przez cewnik: rurkę, którą wstawiono w układ krwionośny. Był to bezpośredni dostęp do dużych naczyń układu krwionośnego. Rurka wystaje z ciała, w moim przypadku w okolicy obojczyka. Między dializami rurka była zakorkowana, do dializy korek zdejmowano.

Zanieczyszczenie cewnika grozi natychmiastowym zakażeniem krwi, zatem wymaga on wyjątkowej troski, na przykład uwagi, by nie zamoczyć jego okolic w trakcie kąpieli. Wyjście rurki jest przyklejone do ciała dość dużym plastrem. Skóra pod plastrem swędzi i nie oddycha; tego fragmentu skóry nie można umyć. Dopiero po siedmiu dniach opatrunek zostaje wymieniony na nowy.

Za to dializa jest prostsza niż w przypadku przetoki, wystarczy wyjąć i włożyć korek. Oczywiście wtedy, gdy rurka w ciele zachowuje drożność.

Po około ośmiu miesiącach mój cewnik zaczął miewać kaprysy, wymagał płukania, a osiągane ciśnienia były niestabilne, co wpływało na długość i skuteczność dializ. Bałem się, że jako urządzenie cewnik ulegnie awarii i wymagana będzie kolejna interwencja chirurgiczna.

 

Przetoka

Mimo że z cewnikiem dializa wydaje się być prostsza, bo nie ma kłucia ani tamowania, ale jest większe zagrożenia infekcją i mniejsza skuteczność dializy.

USG naczyń krwionośnych wykazało, że żyła na lewej ręce jest odpowiedniej szerokości i można wykonać przetokę dializacyjną.

Przetokę tętniczo-żylną wykonano mi na oddziale szpitalnym w znieczuleniu miejscowym. Oceniam ten zabieg jako mało inwazyjny. Potem przez sześć tygodni przetoka „dojrzewała”.

Od marca 2022 roku jestem już dializowany przez przetokę.

Czy jest lepiej?

Przetoka jest częścią ciała.

Jest inaczej, czuję się bardziej komfortowo, mimo przechodzenia procedury wkłucia igieł.

Nie mam na co dzień obaw, że ciśnienia będą niestabilne i może dojść do zakażenia.

Oczywiście każdorazowy pobyt w stacji wydłużył się o czas tamowania, ale to tylko kilkanaście minut. Duży plus to możliwość brania natrysku czy pływania na basenie. Dla niektórych minusem są „tętniaki” – zgrubienia i wybrzuszenia żył, ale ja traktuję je jako normę i nawet chętnie pokazuję najbliższym. Reakcje są różne, jedni są zaciekawieni inni odwracają wzrok.

 

Zmiany w trybie życia

Od czterech lat jestem na emeryturze, ale śmieję się, że do końca życia muszę chodzić trzy razy w tygodniu do „pracy” i to za darmo.

A może nie z darmo, bo ta „praca” pozwala mi żyć. Pozwoliła mi też na to, by w czerwcu 2023 roku pierwszy raz w życiu wsiąść na elektryczną hulajnogę i odbyć krótką przejażdżkę.

Nie pracuję, zrezygnowałem ze wszystkich obowiązków zawodowych, ale zaglądam na stronę firmy i śledzę jej działalność. Utrzymuję też trochę kontaktów towarzyskich z kolegami.

Zajmuję się hodowaniem roślin, całe parapety obstawione są doniczkami. Na balkonie mam małe sosenki i drzewka owocowe.

Jestem „złotą rączką” w domu, choć malowanie pokoju mnie przerosło.

Lubię grę w rzutki.

Szybciej się męczę niż przed chorobą. Wybieram więc zajęcia wymagające mniej wysiłku. Oby nie trzeba było dużo chodzić.

Konsultacje u lekarzy wszelkich specjalności są teraz na porządku dziennym. Boję się przerzutów nowotworów. Nie dopuszczę już, by ewentualny nawrót choroby mnie zaskoczył, od początku będę się leczył.

Ale poza chodzeniem na dializy, już nic nie muszę.

 

Kłopoty z dietą

Choroby nerek wymagają specjalnej diety, do której przyzwyczaiłem się na przestrzeni lat. Dializy wymagają zmiany odżywiania. Nie można jeść potraw zawierających dużo potasu i fosforanów, a więc części warzyw, roślin strączkowych, potraw konserwowanych. Za to można spożywać mięso i białko. Po latach diety ziemniaczanej białko przywitałem z dużą radością.

Razem z żoną skrupulatnie wyszukujemy potrawy, które zawierają mało szkodliwych składników, choć ze względu na choroby towarzyszące (cukrzyca i miażdżyca) jest to dość trudne.

Trudności sprawiają nam również rozbieżności zawartości składników podawane w różnych źródłach.

Ponieważ trudno jest ułożyć jadłospis, z niecierpliwością czekam na zapowiadaną książkę kucharską dla osób dializowanych.

 

Czy lubię dializy?

Czy można nie lubić takiego zabiegu, który pozwala ci żyć? Który pozwolił mi w czerwcu 2023 roku pierwszy raz w życiu wsiąść na elektryczną hulajnogę i odbyć krótką przejażdżkę?

Po pierwszych dializach nie czułem się zbyt dobrze, ale z każdym tygodniem było coraz lepiej.

Teraz czasem czuję się dobrze, a czasem jestem bardzo zmęczony. Ogólnie jest OK!

Atmosfera panująca w stacji DaVita jest znakomita, lekarze i pielęgniarki wykazują się empatią i troskliwością.

Ważne jest, że w stacji pacjent jest przyjacielem, podmiotem działań, że nikt nie wywiera presji, że personel jest profesjonalny.

Panie pielęgniarki (pokolenie moich córek) są opiekuńcze, ale nie traktują pacjentów z góry, z poczuciem wyższości, jak to zdarza się w innych placówkach ochrony zdrowia. Biegają wokół mnie, starają się bezboleśnie wkłuwać do żyły i zakładać opatrunki tak, by nic nie bolało i nie przesiąkało. Mają ogromne doświadczenie i dużo cierpliwości. Z kilkoma z nich nawiązałem bliższą więź i byłem bardzo szczęśliwy, mogąc je gościć na przyjęciu z okazji mojej 45. rocznicy ślubu. Często rozmawiamy i dzielimy się swoimi problemami życiowymi.

Lekarze bardzo starannie prowadzą leczenie, analizując wyniki i skuteczność dializ. Zawsze można uzyskać informacje i porady, zarówno w sprawie dializ, jak i innych dolegliwości. Zawsze wiedzą, jak zaradzić kłopotom. Zbierają starannie całą dokumentację z wszystkich badań wykonywanych w stacji, jak i poza nią. Są ostatnią instancją w sprawie mojego zdrowia.

Stacja dializ to miejsce prawie rodzinne, z doskonałą atmosferą, nie stwarzające zagrożeń, bez nacisków, a wręcz budujące atmosferę bezpieczeństwa.

Czuję sympatię i pozytywne nastawienie całego personelu, co daje mi poczucie bezpieczeństwa.

Nie spodziewałem się, że może być tak dobrze.

Dlatego lubię dializy.

 

Co robię w czasie dializ?

W czasie dializ trzeba leżeć lub siedzieć na specjalnym fotelu, przystosowującym się do potrzeb pacjenta. Nie jest możliwa aktywność fizyczna, ale są to cztery godziny na wszelką aktywność umysłową: oglądanie filmów, słuchanie muzyki, przeglądanie internetu, czytanie, pogłębianie wiedzy, naukę, marzenia. Albo na spanie. To czas „dla siebie”. Warunkiem jest niezakłócanie spokoju innym.

Najchętniej zjawiam się z telefonem i ze słuchawkami. Słucham i oglądam wszystko, czego dusza zapragnie.

Najmilszymi chwilami są jednak rozmowy z pielęgniarkami i lekarzami. Dają poczucie bezpieczeństwa i przynależności do społeczności. Zapełniają pustkę powstałą po odejściu z pracy.

Czas zabiegu nie jest czasem wykreślonym z życiorysu. To chwila dla siebie, na refleksję, na psychiczny odpoczynek, na złapanie dystansu, na przemyślenia. W codziennym zalatanym życiu osoby zdrowej i pracującej rzadko pojawia się taka możliwość. Warto ją wykorzystać.

Czas po zabiegu zależy od wielu czynników:

  • Od stosunku do pracy zawodowej (ja nie pracuję)

  • Od kondycji (obiecuję sobie, że będę się starał – orbitrek stoi koło łóżka)

  • Od motywacji i marzeń (mam dużo czasu na marzenia, a motywacja to najbliżsi)

  • Od chorób towarzyszących

  • Od przebiegu samego zabiegu

  • Od samopoczucia po zabiegu

A czasem od pogody i uśmiechu żony.

 

Dojazdy

Do stacji dojeżdżam własnym samochodem. Ponieważ ciężko jest znaleźć miejsce parkingowe, zjawiam się w stacji ok. godz. 6.00. Wtedy udaje mi się znaleźć wolne miejsce.

 

Jakość życia

Moja żona i ja ciągle mamy nadzieję na stopniową poprawę mojej kondycji, bo czasem naprawdę ciężko jest się ruszyć.

Kłopot sprawiają mi duże spadki ciśnienia krwi. Być może również brak adrenaliny (nadnercza). Czasem ma się siłę tylko na to, by siedzieć w fotelu. Ale w fotelu to też jest kawał życia. Nie oszukujmy się: internet, ciekawe filmy, muzyka, mnóstwo dostępu do wiadomości. Nic tylko ćwiczyć umysł i pogłębiać wiedzę.

Tegoroczne święta wielkanocne obdarzyły nas wspaniałą pogodą, więc w piątek po dializie pojechaliśmy na Podlasie do córki. Udało się wyjść na kilkukilometrowy spacer po lesie, polach, łąkach. Fajnie było spędzić kilka dni w towarzystwie całej szesnastoosobowej rodziny. Zrobiłem mnóstwo zdjęć i filmów, wypróbowałem swój nowy statyw.

Nie zawsze jest równie dobrze. Ale stopniowe ćwiczenia pozwolą może na takie spacery dwa, trzy razy w tygodniu. Nie na Podlasiu, ale na Ursynowie. Tu też jest pięknie: w lesie, na skarpie czy w parku. A w planach są też kolejne przejażdżki na hulajnodze!

Życie stawia mi wymagania, stosownie do stanu zdrowia. A szczęście zależy od spełniania wymagań.

Najważniejsze są motywacja i dostosowanie marzeń do swoich możliwości.

 

Praca zawodowa

Dziś nie muszę już pracować, jestem emerytem. Moja praca była bardzo odpowiedzialna i wiązała się z dużym stresem. Ale to już za mną, czas o tym zapomnieć.

Wiem, że niektórzy z pacjentów pracują i ich stan zdrowia pozwala na pracę. Tym bardziej podziwiam ich za umiejętność pogodzenia dializ z obowiązkami zawodowymi.

 

Jak poradzić sobie ze strachem przed dializą

Jednym słowem: należy włączyć myślenie.

Przed rozpoczęciem dializ warto zasięgnąć języka. Zapoznać się na przykład z wpisami na stronie stacji dializ DaVita. Wytypować stację lub stacje i ją/je obejrzeć. Zastanowić się, czy wolę ciszę i spokój w małej sali czy zniknąć na większej sali w szpitalu. Oswoić się z miejscem, porozmawiać z lekarzami, z pielęgniarkami.

Personel będzie stanowił naszą drugą rodzinę, warto więc postawić na partnerstwo z zespołem medycznym. Zwrócić uwagę na usprzętowienie i wyposażenie stacji. Nie polecałbym miejsca, w którym nie umożliwi się przyszłemu pacjentowi rozpoznania.

Dobrze jest pomyśleć o wcześniejszym założeniu przetoki. Zabieg należy wcześniej zaplanować, bo przetoka wymaga dojrzewania. Trzeba przyjąć na wiarę, że przetoka jest najbezpieczniejszym sposobem dializowania. Jej istnienie daje poczucie bezpieczeństwa.

Zazwyczaj nie ma alternatywy dla dializ: choroby nerek czy konieczność usunięcia nerki z dnia na dzień oznaczają konieczność dializowania.

Należy zdać sobie sprawę ze zmian, jakie poczyni w życiu dializa:

  • Trzeba znaleźć kilkanaście godzin w tygodniu na pobyt w stacji: ale można wówczas odpocząć, przespać się, przeznaczyć czas na rozrywkę, zdalnie popracować; godziny dializ można dostosować do swoich potrzeb, stacja jest czynna 16 godzin (III zmiany).

  • Trzeba dostosować swoje aktywności, marzenia i potrzeby do samopoczucia po zabiegu, zwłaszcza w pierwszym okresie leczenia.

  • Być może trzeba będzie porzucić albo zmienić pracę, być może pojawią się różne inne implikacje – trzeba pogodzić się z tym, że stan zdrowia i organizacja dializ jest osią pozostałych życiowych działań.

Należy pamiętać, że zmiany, choć wymuszone, mogą być dobre. Czasem wystarczy trochę fantazji, trochę zmiany przyzwyczajeń, trochę znajomości swoich potrzeb, by zmienić życie na lepsze, ciekawsze, bardziej wartościowe.

Jak mawia moja żona, związana z projektowaniem budowlanym, łatwiej zaprojektować mieszkanie w starych murach, przyjmując istniejące ograniczenia przestrzeni niż nowe w nieograniczonych wymiarach.

Zaprojektujmy więc życie wokół osi, jaką są dializy.

Gdy pacjent oswoi się i pozna środowisko oraz zasady, przestanie bać się nieznanego.

 

Pozytywne nastawienie

Pozytywne nastawienie do dializ budują takie czynniki, jak atmosfera w ośrodku dializ, zaufanie do personelu, pozytywne wyniki leczenia, samopoczucie w trakcie zabiegu i później. Mnie udało się uzyskać poczucie bezpieczeństwa. Nie zamartwiam się tym, co ze mną będzie, nie wisi nade mną wyrok. Wiem, że brak nerki (w moim przypadku jedynej) nie oznacza śmierci; nerkę można zastąpić. Brak lub niewydolność nerki nie są nieuleczalne.

Przy zachowaniu diety i podawaniu odpowiednich leków w trakcie dializy (na przykład preparatów stymulujących produkcję krwinek) wyniki badań laboratoryjnych są prawie dobre. A przecież medycyna, techniki medyczne i farmakologia rozwijają się błyskawicznie. Więc będzie coraz lepiej i łatwiej. Ja już się nie boję. A codzienny ogromny strach i życie z chorobą nowotworową i jej postępującymi dolegliwościami towarzyszyły mi przez 10 lat.

 

Słowo na „D”

Słowo na „D” pojawia się teraz w moim życiu bardzo często.

Wracam do domu, opowiadam, dyskutuję, przeżywam, dostosowuję, planuję różne czynności, uwzględniając harmonogram „D”.

„D” jest moją rzeczywistością, dostosowuję do niej moje aktywności życiowe, ale również moje marzenia i moje wymagania. Rodzina jest wyrozumiała i wie, że musi uwzględniać moje ograniczenia.

Ponieważ spełniam się w tej ograniczonej rzeczywistości, polubiłem panią „D”, a nawet się z nią zaprzyjaźniłem: nie jest już straszna, nieznana, a oswojona; czasem kreuje nawet nowe możliwości rozwoju.

Ważne również, że dializa nie boli.

 

Ten wpis dedykuję ukochanej żonie Boni, której zawdzięczam życie.

Maciek

garminconnect-20240905-145825.jpg 

PS Latem 2024 roku postanowiłem wybrać się z żoną na wycieczkę – ja na hulajnodze, a moja ukochana na rowerze. W czasie wyprawy spróbowałem swoich sił na pojeździe małżonki… i od tamtej pory przejechaliśmy już ponad 70 km – oboje na rowerach. Dopóki pogoda będzie sprzyjała, rowerowe wycieczki do Lasu Kabackiego będą odbywały się bardzo często. Śpieszmy się kochać życie, tak szybko się kończy.

Znajdź ośrodek dializ blisko siebie

Tutaj znajdziesz dane kontaktowe i informacje o godzinach otwarcia ośrodków dializ w Twojej okolicy.

Sprawdź

Kalkulatory medyczne

Skorzystaj z prostych kalkulatorów medycznych i sprawdź różne parametry Twojego zdrowia.

Czytaj więcej